13 sty 2016

"Julie" - Rozdział III

      Julie z zamyślenia wyrwał melodyjny dzwonek jej telefonu. Zerknęła nieprzytomnym wzrokiem na torbę leżącą pod jej nogami i wbiła w nią swoje puste spojrzenie na wystarczająco długi czas, by osoba po drugiej stronie telefonu straciła cierpliwość i rozłączyła się. Julie znów obróciła twarz ku szybie, ale telefon znów zadzwonił.
      — Odbierz ten przeklęty telefon — mruknęła Sara, ściskając powieki. Julie wyjęła z torby komórkę tylko dlatego, bo poprosiła ją o to jej przyjaciółka. Był to dotykowy LG, jeden z niższej półki. Dziewczynka nie żałowała, że dostała coś gorszego niż inne dzieci. W końcu używała tego ogromnego urządzenia wyłącznie do komunikowania się z mamą, by powiadomić ją, że wszystko gra i wycieczka przebiega zgodnie z planem.
      — Halo?
      — Julie, za ile będziesz w domu? — głos matki wydawał się rozdygotany.
      — Nie wiem.
      — Idź do babci. Przyjdę po ciebie wieczorem.
      Julie zawahała się przez chwilę. Nie przepadała za spędzaniem czasu u babci Jagny. Kobieta pochodziła z Polski, jej komunikacja w języku angielskim znajdowała się na bardzo niskim poziomie, na dodatek ognisty temperament wywoływał kłótnie za każdym razem, gdy Julie ją odwiedzała.
Dziewczynka nie chciała jednak protestować. Mama zdawała się potrzebować czasu samotnie.
      — Dobrze — zgodziła się szybko i pożegnała.
      Spostrzegła po chwili, że Sara uważnie się jej przygląda, jakby zmartwiła ją napięta rozmowa. Julie nie zareagowała, obróciła twarz ku oknu i spróbowała zasnąć.
      Ciekawe czego tym razem zażyczy sobie Jagna, zastanawiała się Julie, czując. jak jej ciało wiotczeje, a dźwięki dochodzące z autobusu ucichają. Błogi spokój zapanował w umyśle dziewczynki, choć wiedziała, że jest to jedynie krótka chwila przyjemności, która zaraz ulotni się, gdy tylko uchyli powieki. Dlatego nawet kiedy sen nie przychodził, nie zamierzała otworzyć oczu. Dobrze jej było w ciemności. Ta ciemność była potrzebna.

◙    ◙    ◙

      Kierowca autobusu był tak dobry, że podjechał pod dom babci Julie. Być może zrobił to za namową pani, być może sam zlitował się nad dziewczynką, bo pogoda nie była szczególnie przyjemna, w każdym razie zatrzymał się tam, gdzie poprosiła Julie.
      Dom babci Jagny był popularnym w Anglii bliźniakiem. W części po lewej mieszkał młody kawaler, co pewien czas zapraszający do siebie różne kobiety. Babcia określała go mianem 'męska ladacznica', ale Julie wiedziała, że Arthur, bo takie nosił imię, był człowiekiem miłym i skromnym. A przynajmniej tak przedstawił się przed dziewczynką. Jagna wciąż myślała o nim to co zwykle, tłumaczenia jej wnuczki niczego nie zmieniły.
      Część domu należąca do babci była przemalowana z bieli na fiolet. Babcia uwielbiała ten kolor, ciężkim zadaniem byłoby odnaleźć w jej garderobie ubrania o innej barwie.
      Niewielki ogródek przed drzwiami wejściowymi był zaniedbany i na pewno nie zamierzał być w jakikolwiek sposób uprzątnięty. Trawa, nawet teraz podczas lata, była pożółkła, wydeptana, jako że babcia nigdy nie zainwestowania w stworzenie krótkiego chodniczka od drzwi do ulicy.
      — Dziękuję — powiedziała Julie do kierowcy i w towarzystwie jednej z nauczycielek przeszła przez ogródek. Zapukała do drzwi i chwilę później doszły ją odgłosy krzątania się.
      — Kto tam? — zawołała zza drzwi.
      — To ja babciu!
      Przez chwilę nic się nie działo i Julie pomyślała, że to koniec, że będzie musiała wrócić do domu i powiedzieć mamie o niekompetencji Jagny. Ale, stety czy niestety, klamka się ugięła i w drzwiach stanęła duża kobieta w długiej piżamie oczywiście koloru lawendowego.
      — Dzień dobry pani... — nauczycielka zamilkła, nie mogąc sobie przypomnieć nazwiska Jagny.
     — Nie potrzebne nam tytuły. Dziękuję za odprowadzenie dziecka — usunęła się z drogi, by Julie mogła wejść do środka i niedługo potem pożegnała nauczycielkę. Drzwi się zamknęły, a dziewczynka znalazła się w największej i najbardziej zaniedbanej samotni starej kobiety jaką kiedykolwiek świat widział. W nozdrza Julie uderzył paskudny zapach starości, taki który towarzyszy podczas wąchania starych mebli. O ile ktokolwiek robi to dobrowolnie — są w ogóle takie osoby? Według Julie meble przedpotopowe cisnące się w domu Jagny były zbyt zniszczone, by wciąż stać i trzymać się w kupie. Jakaś niewiarygodna siła trzymała je jednak w jednym kawałku — czy to miłość Jagny do tych gratów, czy też dlatego, że nikt ich jeszcze nigdy nie dotykał — i powstrzymywała ludzi ze świata zewnętrznego przed odwiedzaniem aroganckiej, zrzędliwej staruszki. Każda szafa, półka, etażerka, każdy bezcenny stary talerz, kaganek i filiżanka, wszystkie wywieszone na ścianach dywany i rozstawione dookoła zegary, książki umieszczone za oszklonymi drzwiczkami drewnianej ciemnej witryny, ubrania zaskakująco schludnie poukładane na zabytkowych krzesłach — wszystko to, każda pojedyncza część tego domu, miała własną historię i osoba kwestionująca ich prawdziwość natychmiast wyleciałaby za drzwi. Kimkolwiek by była, Jagna nie pozwoli żadnemu oddychającemu człowiekowi wyjść cało ze swojego bunkra, jeśli skrytykuje jej cenne zakurzone skarby.
      — Idź na górę, ja przygotuję ci jakieś ciastka i herbatę — burknęła Jagna i niechętnie zaczęła przedzierać się przez chmarę swoich drogocennych klamotów. Zanim zniknęła w drzwiach kuchni, rzuciła do Julie, nie odwracając się przy tym: — Nie podepcz mi dywanów na schodach!
      — Dobrze, babciu! — zawołała Julie. Nie miała ochoty zdzierać sobie gardła dla tej posępnej kobiety, ale gdyby tego nie zrobiła, została by zgromiona serią upomnień, że nie szanuje starszych.
Podeszła w lewo, ku schodom. Stanąwszy naprzeciwko stopni, troszeczkę ją wbiło w ziemię. Czy babcia powiedziała 'nie podepcz dywanów'?, pomyślała z przerażeniem. Na schodach bowiem ułożonych było kilkanaście zwiniętych w tubę dywanów, zapewne bardzo starych i bezwartościowych, lecz dla Jagny były one równie ważne co Bóg, którego od dawna już nie odwiedzała w kościele, choć dalej z uporem obstawała przy swojej szczerej miłości do Pana.
      Co ja mam zrobić? Nauczyć się latać?!, zastanawiała się z rosnącą złością Julie. Co i jak mogłaby zrobić, by dostać się do pokoju babci, w którym staruszka spędzała najwięcej czasu?
Zebrała się na odwagę i zaczęła się wspinać, kurczowo ściskając poręcz schodów. Dzięki Bogu nie była ona 'drogocenna'. Kosztowała dużo, a została zafundowana przez Agnes po tym, jak babcia spadła ze stopni, próbując ominąć wszystkie dywany, których do tej pory nie było aż tak wiele.
      Udało się nie podeptać wykładzin i Julie skierowała się na prawo wzdłuż krótkiego, wąskiego korytarza. Pierwsze drzwi, prowadzące do łazienki — która jako jedno z dwóch pomieszczeń nie było mieszkaniem dla tego całego śmierdzącego szmelcu — kolejne drzwi do pełnego pokoju gościnnego i ostatnie drzwi po prawo to właśnie pokój babci — drugie niezagracone pomieszczenie.
      Weszła i po raz pierwszy od czasu przekroczenia progu tego domu poczuła się... po prostu dobrze, naturalnie. Pokój był zadbany, kurze starte, nowo wyłożone panele odkurzone i lśniące, pachnąca świeża pościel na ogromnym łóżku o dębowej ramie i baldachimie w kolorze czekolady. Beżowe ściany i ciemnobrązowe wykończenia sprawiały, że Julie nabierała ochoty na gorącą czekoladę albo bardzo słodką herbatę. Może koniec końców babcia nie była taka zła?
      Julie rozsiadła się na posłaniu Jagny i czekała, choć co prawda nie długo, bo staruszka w tempie błyskawicznym wdrapała się na górę z tacą w dłoniach. Jak przedarła się przez stos dywanów zalegający na schodach bez wywracania się? To pozostało zagadką.
      Jagna podała wnuczce filiżankę herbaty i niechętnie usiadła na fotelu obok łóżka, bokiem do dziewczynki. Szybko sięgnęła po pilota i włączyła stary już, kwadratowy telewizor. Przypominał on raczej czarne, plastikowe pudło z imitacją szkła na przodzie, niż wspomniany telewizor, ale Julie nie zamierzała narzekać, póki obraz nie śnieżył tak, jak to się działo kilka tygodni temu.
     — Czemu cię matka tu przysłała? — spytała Jagna, nie odrywając krawędzi filiżanki od popękanych, lekko zawiniętych do wewnątrz ust. Jako teściowa Agnes, nie przepadała za żoną swojego syna. Julie zastanawiała się czasami, czy miała konkretne powody, czy robiła to tylko tak dla zasady.
     — Nie wiem.
    — I kiedy zamierza się odebrać? — mruknęła staruszka, siorbiąc kawę. Zapach kofeiny szybko uderzył dziewczynce do głowy.
      — Tego też nie wiem.
      Tutaj rozmowa się urwała i obie wpatrzyły się w telewizor, który dzięki Bogu zagłuszał nieprzyjemną ciszę.

◙    ◙    ◙

     Zamek wydawał się być całkowicie opustoszały. Kamienne, zimne ściany odbijały głuche echo, gdy srebrny pręgowany kot szedł po jasnofioletowym dywanie w stronę stojącego daleko na końcu ogromnej sali tronu.
     Komnata była olbrzymia, na dodatek wyjątkowo wysoka. Niektórzy powiadali, że zamek zmusza niebo do usunięcia się jeszcze wyżej poza zasięg mieszkańców Sinappii, zajmując jego miejsce. Nikt wierny dawnemu władcy w te słowa nie wierzył. Piekło nigdy nie mogło zająć miejsca nieba. Za żadne skarby świata.
     Kot szedł dalej, wpatrując się zimnym wzrokiem w obrócony do niego tron. Złote oparcie lśniło w blasku zawieszonych na potwornie długich linach żyrandoli, ale blask ten był nieprzyjemny, chłodny, nie dający nadziei. Sinapia umierała pod władzą tego, kto na tronie tym zasiadał.
     Kolejne metry i zwiększający się chłód. Zimno było przejmujące, mrożące krew w żyłach, gdy kot dotarł do stopnia platformy, na którym w ogromnej bryle złota wykuto tron. Siedzenie zaczęło powoli się obracać w stronę dumnie stojącego srebrnego kota, a dodatkowy podmuch zimna prawie zwalił futrzaka z nóg. Ustał z trudem, ale ustał.
     Tron, ocierając się o podłogę, skrzypnął, pisnął, coś w jego wnętrzu zabulgotało, i wreszcie czerwone poduszki i obicie oparcia ukazało się przed srebrnym kotem, a siedząca na złotym krześle postać wydała z siebie dziwny odgłos. Ni chichot, ni warkot.
     Kocur powinien był ukłonić się swemu władcy, nie zrobił jednak tylko. Lustrował pustym wzrokiem zgarbionego, dwunożnego lisa z przekrzywioną koroną na głowie, skołtunionym zaniedbanym futrze i czerwoną peleryną zarzuconą na ramiona.
     — Witaj, Fix. Widzę, że twój humor jak najbardziej dopisuje! — stary lis wyszczerzył swoje sczerniałe kły w paskudnym uśmiechu.
       — Hallit, nasi obywatele żądają posiłku. Udostępnij im Widoczność, a wszystko wróci do normy — rzekł Fix najspokojniejszym tonem, na jaki mógł się zdobyć. Widok egoistycznego, pełnego zła Hallita siedzącego niedbale na tronie Sinappii kaleczyła jego oczy... a on nie mógł nic z tym zrobić!
      — Widoczność... To stare zwierciadło tylko zaprzątało im umysłu niepotrzebnymi pragnieniami! Jak można czerpać przyjemność i siłę z oglądania cudzych snów?! Na dodatek ludzkich?! — warknął lis i zeskoczył z podestu, na którym stał tron, błyskawicznie lądując obok Fixa. Kot ten był znacznie większy od zwyczajnego dachowca, ale Hallit wciąż przewyższał go o kilka pokaźnych długości. Kocur nie mógł się mierzyć ze starym, doświadczonym magiem.
     — Tak żyją twoi obywatele.
    — Niech znajdą inne źródło energii! Wyrusz na poszukiwania! Zbuduj coś! Tak chwalili cię, Fix, jeszcze nie tak dawno temu — zawołał Hallit, jakby tracąc wszystkie zmysły. Wzniósł pokryte rudą nastroszoną sierścią ramiona i otworzył pysk, by wykrzyknąć coś jeszcze, ale powstrzymał się i przybrał nieco mniej zdziczałą minę. — Udostępnię im Widoczność, ale nie myśl, że następnym razem tak łatwo ci ze mną pójdzie.
     Hallit obrócił się w stronę tronu i, zasiadłszy na nim, pstryknął  uzbrojonymi w długie zakrzywione pazury palcami.
    Fix skinął jedynie głową i wykonał obrót, po czym ruszył pędem w stronę wyjścia. Chciał jak najprędzej opuścić ten przerażający zamek, który rzucał swój ogromny cień na całe królestwo Sinappii. Na całe szczęście nie zdołał on jeszcze nigdy przyciemnić szlachetnych serc mieszkańców tego państwa. Praca Fixa nie poszła na marne.

◙    ◙    ◙

     Do uszu zafascynowanej bajką Julie dobiegł odgłos klaksonu samochodowego. Poznała go błyskawicznie — charakterystyczny, należący do auta jej matki. Dziewczynka podbiegła do okna i z trudem dojrzała co dzieje się za szybą, wciąż była bowiem dosyć niska. Ale wystarczyła odrobina wysiłku, by dostrzec granatowy dach Punto i otwierające się drzwiczki.
     Julie odbiła się od okna niczym gumowa piłeczka i rzuciła się w stronę drzwi, całkowicie ignorując zdenerwowaną babcię. Dopiero w porę zorientowała się, że biegła na łeb na szyję w stronę zagraconych schodów i zwolniła. Nie zamierzała jednak znów manewrować pomiędzy dywanami, dlatego wybrała szybszą drogę — wzdłuż poręczy. Na końcu prowizorycznej ślizgawki widać było pustą przestrzeń niezastawioną klamotami, dlatego Julie nie wahała się i zjazd udał jej się idealnie.
     Mama zapukała do drzwi i powitała ją uśmiechnięta córka. Julie przytuliła się do Agnes. Wciąż się ściskając, weszły głębiej do domu, by Agnes zdołała zamknąć drzwi; zanim jednak to zrobiła, dziewczynka dostrzegła coś znajomego na dworze. Przed oczami mignął jej puchaty, pręgowany ogon.
     — Mamo, mogę wyjść na dwór?! — zawołała, odczepiając się gwałtownie od matki. Spojrzała na nią błagalnymi, wielkimi oczami w kolorze nieba. Jak tu się nie przeciwstawić?
     — Nie wychodź na ulicę — upomniała Agnes, otwierając drzwi. Pozostawiła je jednak uchylone, gdy córka przekroczyła próg i znalazła się na zewnątrz.
     Nawet jeśli trawa była przerażająco wysoka i spleciona na wszystkie możliwe sposoby, nie mogła ukryć wyraźnego puchatego stworzenia. Zwłaszcza jeśli błyszczało ono tajemniczym blaskiem. Julie podeszła bliżej, poszukując wzroku tejże istoty, tudzież mutanta bądź kosmity. Wbiła w srebrno-czarną kulkę wyczekujące spojrzenie i wreszcie doczekała się reakcji. Ponad pożółkłe źdźbła trawy wyrosła mała głowa zwyczajnego kota. Jego oczy, szaro-niebieskie, zabłysnęły nie strachem, a ekscytacją, gdy ujrzały podążające w jego stronę drobne dłonie. Julie delikatnie, ale pewnie dotknęła dłońmi uszu kota, jego policzków i puchatych boków, głaszcząc zwierzę z wielką pasją. Sama odczuwała przy tym nie małą radość.
     Zanim jednak zdążyła przemówić do kota — bo lubiła rozmawiać ze zwierzętami, nawet jeśli te nie do końca były w stanie ją zrozumieć — drzwi się otworzyły i wybiegła z nich dziwnie rozzłoszczona babcia trzymająca w dłoni miotłę. Wrzeszcząc, podbiegł do Julie i kocura, i rozdzieliła ich jednym potężnym ruchem miotły. Kot zasyczał, ukazując długie ostre kły i cały się najeżył, niczym przestraszony jeż. Babcia nie ustępowała i znów zamachnęła się, tym razem dosięgając słomianymi prążkami ciała zwierzęcia. Wydało ono z siebie coś w rodzaju pisku, może nawet zawyło przeraźliwie, i gdy tylko Jagna uniosła narzędzie zbrodni, kocur czmychnął pomiędzy krzewy.
     Julie poczuła nagle ostry ból całego ciała, ale szczególnie głowy. Syknęła, przykładając dłonie do czoła. Ból przybierał na sile, a dziewczynka nie wiedziała, skąd on się wziął. Poczuła również, że coś dolega jej w ramię. Nie miała pojęcia, co się dzieje. Ale bała się, że babcia mogła ją w jakiś sposób zranić miotłą. Tylko jak, jeśli ani kij, ani słomiane zakończenie nawet nie musnęło jej skóry?

◙    ◙    ◙

     Fix kuśtykał w stronę swojej niewielkiej jaskini wymytej przez pradawny strumień myśli. Każda rzeka w Sinappi składała się z przemyśleń zwykłych ludzi, ich marzeń i trosk. Pozwalała ona mieszkańcom państwa poznać zwyczaje Ziemian. Dawno jednak wszystkie rzeki myśli zniknęły, wyparowały lub zmieniły bieg, by oddalić się od królestwa Hallita i jego tyranii.
     Fix odczuwał okropny ból. Żałował, że znalazł się tak blisko porywczej Jagny i jej Świętej Miotły, którą już nie raz oberwał. Nie przepadała za kotami. Oj bardzo ich nie lubiła! I Fix zdążył się już nie raz przekonac o tym na własnej skórze.
     Zanim zdążył przejść przez bluszcz, który zasłaniał wejście do jego skalistego mieszkanka, usłyszał dobiegający nieco z boku znajomy głos. Kątem oka dostrzegł zbliżającego się w jego stronę... króla Hallita.
Niech to szlag!, przeklął w myślach, ale na zewnątrz zachował absolutny spokój. Nie dał po sobie niczego poznać — ani bólu, ani nienawiści, jaką darzył tyrana Sinappii.
     — Czemu opuściłeś Sinappię?! — ryknął Hallit, odtrącając swoją długą laską Fixa na bok. Ból żeber zdawał się rozrywać klatkę piersiową Fixa. — Zabroniłem spotykać się wam z jakimkolwiek Śniącym! A ty zlekceważyłeś mój rozkaz!
     — Nudziłem się — wystękał Fix, podnosząc się z zakurzonej ziemi.
     — Masz zakaz zbliżania się do Drzwi! A do tej Śniącej, z którą się spotkałeś — Hallit przerwał, by warknąć z czysto nienawistnym tonem — nie możesz się zbliżyć, aż skończy dwunaste urodziny. Rozumiemy się?!
     Ponownie posłał Fixa kilkanaście metrów dalej. Tym razem kot nie zamierzał wstać. Wiedział, że póki zdoła ustać na nogach, Hallit nie przestanie się nad nim znęcać. Musiał podjąć poniżającą decyzję i udać, że zemdlał.
     — Świetnie, leż tam! Hańba ci, Fix! Zresztą, masz jej chyba już zanadto.
     Fix usłyszał kroki odchodzącego Hallita i odetchnął głośno. Jego najgorsze obawy się spełniły. Nie mógł już więcej odwiedzić Julie i jej upilnować, dać jej choć odrobiny szczęścia. Gdyby złamał rozkaz, zginąłby. Czy to z łap Ziemian, czy z łap Hallita. Nie mógł ryzykować i nawet gdy wiedział, że szczęścia Julie będzie potrzebowała jak nigdy dotąd, nie potrafił sprzeciwić się swojemu władcy. Pozostawało mu jedynie wierzyć w ogromną potęgę wyobraźni Julie i w jej wolę walki. Nadzieja — jej nie miał prawa stracić, nawet jeżeli Hallit bardzo tego pragnął.

6 lat później...


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

Wiecie co? Hańba mi. Pisać jeden rozdział miesiąc, no to to już jest lekka przesada. Ale nie mogłam się zmobilizować. No cóż, ale liczy się efekt końcowy. A udało mi się w końcu to udostępnić, więc YEEEEY!
Zobaczymy, jak mi pójdzie dalej. Póki co, jestem zadowolona — pomijając ten spadek aktywności — i myślę, że nie przestanę pisać 'Julie'.
Przeskoczymy troszkę latek i przyśpieszymy akcję, bo idzie zbyt wolno! Przejdziemy do momentu, gdy Julie będzie miała około 12 lat. Zacznie się dziać, ale jeszcze nie teraz. Niedługo! Obiecuję!

Pfff...

Co z tego, że znów zmieniłam szablon bloga?
Wcale nie jestem od tego uzależniona.
W-C-A-L-E.

Obserwatorzy