— Mamo! Mamo! — zawołała radośnie i niemiłosiernie głośno trzyletnia dziewczynka. Niczym wystrzelona torpeda wtarabaniła do pokoju rodziców — który służył również jako salon — i, namierzywszy siedzącą w fotelu matkę, skoczyła jej na kolana. Agnes spoglądająca do tej pory w cotygodniowy program telewizyjny została zmuszona oderwać się od lektury i zerknąć na wielce zadowoloną córkę.
— Julie, co się takiego stało, że prawie zabiłaś moją gazetę?
Dziewczynka, uświadamiając sobie, że mama postanowiła jej wysłuchać, uniosła głowę, a w jej dużych niebiesko-zielonych oczach dostrzec można było czystą, prawie namacalną radość. Jej zachowanie udowadniało, jak niewiele potrzeba dziecku do szczęścia, a przynajmniej takiemu brzdącowi, jakim była Julie. Nie wymagała wiele, dodatkowo sama potrafiła zniszczyć nudę. Była nazbyt wesoła, wiecznie uśmiechnięta i na dodatek rozpierała ją energia, którą pożytkowała w najróżniejsze sposoby, byleby przysporzyć problemu rodzicom. Cóż — konkretnie Agnes, bo tato zawsze pracował i rzadko bywał w domu, by pobawić się z córką. Nie przeszkadzało jej to mimo wszystko. Mama wiele razy powtarzała jej, że praca jest dobra i potrzebna, bo dzięki niej Julie ma co jeść i w co się ubrać. Dziewczynka była wdzięczna tacie, że pracuje dla niej. Czuła się ważna i kochana. Tylko to się dla niej liczyło.
— Narysowałam wielbonda — sapnęła Julie, jakby skończenie rysunku zabrało jej wszystkie siły. Uniosła kartkę formatu A4 nad głowę, by pokazać go mamie. Agnes przyjrzała się koślawemu, brązowemu kształtowi z pięcioma kreskami zamiast nóg, wklęsłym grzbiecie i pojedynczą kulką, która najwidoczniej miała być głową, nie osadzoną na szyi, a bezpośrednio przyklejoną do brązowego korpusu"wielbonda".
— Ciekawy rysunek — zaśmiała się ciepło, tarmosząc jasne włosy córki. Odsunęła się ona gwałtownie spod ręki matki i spiorunowała ją oburzonym spojrzeniem. — A co to za straszna mina? — przedrzeźniając córkę, Agnes zaczęła ją łaskotać. Julie pośpiesznie zsunęła się z jej kolan, by uciec do swojego niedużego, ale ładnie wykończonego pokoju. Niebieskie ściany sprawiały wrażenie zimnych — no i jak to niebieski dla dziewczynki?! — ale obklejone przeróżnymi rysunkami fikcyjnych istot traciły swój chłód, wreszcie przypominając pokój należący do kreatywnego dziecka, a nie do lodowego karła (bo w pokoju tylko karzeł mógłby się zmieścić). Przy jednej ścianie stał jasnobrązowy segment z wbudowanym biurkiem, na którym zawsze panował okropny bałagan: porozrzucane kredki, ogromna sterta zgniecionych nieudanych rysunków oraz zawsze starannie ułożona kupka prostych białych kartek, na których w najbliższym czasie miały pojawić się kolejne kolorowe bazgroły.
Dziewczynka, uświadamiając sobie, że mama postanowiła jej wysłuchać, uniosła głowę, a w jej dużych niebiesko-zielonych oczach dostrzec można było czystą, prawie namacalną radość. Jej zachowanie udowadniało, jak niewiele potrzeba dziecku do szczęścia, a przynajmniej takiemu brzdącowi, jakim była Julie. Nie wymagała wiele, dodatkowo sama potrafiła zniszczyć nudę. Była nazbyt wesoła, wiecznie uśmiechnięta i na dodatek rozpierała ją energia, którą pożytkowała w najróżniejsze sposoby, byleby przysporzyć problemu rodzicom. Cóż — konkretnie Agnes, bo tato zawsze pracował i rzadko bywał w domu, by pobawić się z córką. Nie przeszkadzało jej to mimo wszystko. Mama wiele razy powtarzała jej, że praca jest dobra i potrzebna, bo dzięki niej Julie ma co jeść i w co się ubrać. Dziewczynka była wdzięczna tacie, że pracuje dla niej. Czuła się ważna i kochana. Tylko to się dla niej liczyło.
— Narysowałam wielbonda — sapnęła Julie, jakby skończenie rysunku zabrało jej wszystkie siły. Uniosła kartkę formatu A4 nad głowę, by pokazać go mamie. Agnes przyjrzała się koślawemu, brązowemu kształtowi z pięcioma kreskami zamiast nóg, wklęsłym grzbiecie i pojedynczą kulką, która najwidoczniej miała być głową, nie osadzoną na szyi, a bezpośrednio przyklejoną do brązowego korpusu"wielbonda".
— Ciekawy rysunek — zaśmiała się ciepło, tarmosząc jasne włosy córki. Odsunęła się ona gwałtownie spod ręki matki i spiorunowała ją oburzonym spojrzeniem. — A co to za straszna mina? — przedrzeźniając córkę, Agnes zaczęła ją łaskotać. Julie pośpiesznie zsunęła się z jej kolan, by uciec do swojego niedużego, ale ładnie wykończonego pokoju. Niebieskie ściany sprawiały wrażenie zimnych — no i jak to niebieski dla dziewczynki?! — ale obklejone przeróżnymi rysunkami fikcyjnych istot traciły swój chłód, wreszcie przypominając pokój należący do kreatywnego dziecka, a nie do lodowego karła (bo w pokoju tylko karzeł mógłby się zmieścić). Przy jednej ścianie stał jasnobrązowy segment z wbudowanym biurkiem, na którym zawsze panował okropny bałagan: porozrzucane kredki, ogromna sterta zgniecionych nieudanych rysunków oraz zawsze starannie ułożona kupka prostych białych kartek, na których w najbliższym czasie miały pojawić się kolejne kolorowe bazgroły.
Julie wpadła do pokoju i rzuciła się na niewielkie łóżko stojące naprzeciwko jasnych mebli. Zakopała się pod kołdrą, czekając. Doskonale słyszała swój ciężki oddech, szalejące bicie serca — które wciąż wyglądało dla niej jak dwie symetryczne dwójki połączone ze sobą — czuła duszność panującą pod kołdrą, a mimo to jej zmysły skupiały się wyłącznie na tym, co panowało wewnątrz pokoju poza jej "podkołdrzaną" kryjówką. Usłyszała szelest, ale było już za późno, żeby uciekać.
— Aaaaa mam cię! — zawołała mama, łapiąc drobne ciało szczupłej dziewczynki i tarmosząc nim delikatnie, naśladując w ten sposób smoka, dinozaura czy inną poczwarę, w których istnienie Julie jak najbardziej wierzyła.
— Nie, smoku! — krzyknęła, jakimś sposobem wyrywając się z uścisku matki i wydostając się spod okrycia z kołdry. Stanęła na łóżku, opierając dłonie na biodrach, z dzielną miną wojowniczki malująca się na twarzy. — Nie dam się! Ja, księżniczka tego Pałacu, nie przegram z tobą, zły smoku! — W tym samym momencie Agnes zaczęła wykonywać charakterystyczny ruch ramionami w górę i w dół imitując trzepoczące skrzydła smoka. Wskoczyła na łóżko. Chwilę później znów ganiały się po całym mieszkaniu — niewielkim, ale wystarczająco dużym dla trzyosobowej rodziny — gdy nagle rozległ się dźwięk dzwonka przerywający zabawę. Agnes zatrzymała się, czujnie spoglądając w kierunku korytarza.
— Zaczekaj chwilę — uśmiechnęła się ciepło do córeczki. Julie przyczłapała do drzwi salonu i dyskretnie wystawiła tylko czubek swojego nosa i oko, by widzieć, co się dzieje. Przyszedł... tata!
— Cześć, Bruce. Czemu... Czemu jesteś już w domu? Co tak wcześnie? — Mama wydaje się zdziwiona, pomyślała Julie. Pewnie tato chce jej zrobić miłą niespodziankę!
— Nieważne.
— Jak to nieważne? Coś się stało? — Bruce zdjął buty i niedbale wrzucił je do szafki na obuwie.
— Możemy o tym porozmawiać później?
— Nie! Widzę, że coś się stało, powiedz mi co — zażądała Agnes.
Zapadła chwila milczenia, którą przerwał niepewny głos ojca.
— Chodź do kuchni.
Julie, spostrzegłszy, że rodzice zamykają drzwi za sobą, natychmiast przycupnęła obok nich. Przystawiła ucho do pomalowanych białą farbą wrót i przysłuchiwała się cichej rozmowie.
— Straciłem pracę. Wylali mnie — usłyszała. Była wystarczająco bystra, by zrozumieć, że nowina ta okazała się bardzo poważna. Nie tylko dlatego, że matka zaczęła szlochać. Wiedziała już, że praca jest bardzo ważna. W końcu tatuś spędzał w niej tyle czasu, musiała być bardzo ważna!
Czując się źle z tą świadomością, udała się do swojego pokoju niczym zbity piesek, weszła na łóżko, położyła się i zakryła kołdrą po sam podbródek. Chciałabym móc pomóc, pomyślała rozżalona. Naprawdę chciała jakoś wesprzeć swoją rodzinę, zwłaszcza mamę, którą kochała nad życie! Ale jak miała tego dokonać?
Zanim jednak zdążyła coś wymyślić, jej powieki stały się niewyobrażalnie ciężkie i opadły mimo woli dziewczynki. Pogrążyła się w śnie głębszym niż kiedykolwiek wcześniej.
Zobaczyła przed oczyma miejsce, którego nigdy wcześniej nie widziała, a mimo to wyglądało ono zastanawiająco znajomo. Jakby już nie raz tam była. Ale przecież nie była!
◙ ◙ ◙
Zobaczyła przed oczyma miejsce, którego nigdy wcześniej nie widziała, a mimo to wyglądało ono zastanawiająco znajomo. Jakby już nie raz tam była. Ale przecież nie była!
Stała przed białym blokiem. Nie był to jednak zwyczajny blok mieszkalny, nie wyglądał na taki i nie biła od niego ciepła rodzinna aura. Raczej przeciwnie — uczucie zdystansowania i obojętności. Julie zastanawiała się przez dłuższą chwilę, co to za miejsce i dlaczego kojarzy jej się z Bruce'em. Co tato miałby mieć wspólnego z tym nieprzyjaznym miejscem?
Niedługo potem dziewczynkę olśniło! Przecież to był budynek, gdzie pracował! Julie faktycznie nigdy nie była z tatą w pracy, ale wyobrażała ją sobie dokładnie tak, jak właśnie została przedstawiona — osamotniony budynek, biały, bez wyrazu. Zimny, niedostępny dla zwyczajnych ludzi, nieufny, jak zamknięty w sobie człowiek.
Julie postanowiła zajrzeć do środka — kierowała nią zwyczajna dziecięca ciekawość. Zaskoczenie, gdy zrobiła jeden krok i poczuła trzęsącą się ziemię, trudno opisać kilkoma słowami. Dopiero spoglądając w dół zrozumiała, dlaczego ziemia zatrzęsła się pod jej nogą. Nie miała nóg — miejsce stóp zastąpiły czerwone łapy uzbrojone w pięć zakrzywionych, ogromnych pazurów, a tam, gdzie wcześniej znajdowały się uda i kolana, teraz były pokryte czerwonymi łuskami potężne przednie kończyny. Julie zerknęła przez ramię. Szok! Miała długie czerwone ciało, jak gdyby opancerzone, zaopatrzone w parę błoniastych skrzydeł, a na końcu ciała wił się gruby ogon. Była smokiem! Najprawdziwszym latającym gadem! Mogę zrobić, co chcę!, pomyślała triumfalnie, czując niewiarygodną potęgę.
Podeszła więc bliżej do budynku i pazurem — długim na prawie metr — kulturalnie zapukała do drzwi. Po chwili otworzył je wysoki brunet o zielonych... przerażonych oczach. Spostrzegłszy olbrzymie stworzenie, w jakie zmieniła się Julie, prawie zemdlał. Nie zdążył niestety, bo upadek na ziemie uprzedziło pytanie dziewczynki-smoka:
— Czy tu pracuje mój tatuś Bruce? — odezwała się głosem jakby męskim, ale dziecięcym.
— Bru... uce? — mężczyzna osunął się na ziemię, przygnieciony spojrzeniem Julie. Nie zdawał sobie sprawy, iż stoi przed nim wyrośnięta trzyletnia dziewczynka — zresztą skąd miałby to wiedzieć? — dlatego jego przerażenie sięgało zenitu.
— Czy mój tatuś tu pracuje?! — ryknęła, pozwalając sobie na coraz więcej. Kierowała nią złość.
Dziewczynka doskonale wiedziała, że ten gniew nie należy do niej, nie pochodzi z jej serca, nawet z jego najgłębszych głębinowych głębin. To była złość jej taty... Wiedziała to, nie do końca była pewna skąd, ale była święcie przekonana, że wyczuwa w sobie cząstkę Bruce'a.
Nagle jej łapa uniosła się — wbrew woli właścicielki ciała — pazury błysnęły wściekle w słońcu i znów ruszyły w dół, w kierunku bezbronnego, skulonego na ziemi mężczyzny. Zanim dokonało się coś strasznego, kątem oka Julie spostrzegła niewielki kształt poruszający się w trawie — szary, pręgowany, o dużych uszach i puszystym ogonie.
— NIE!
Odezwał się głos i przed przerażonym prawie do nieprzytomności brunetem stanął niewielki kot o długiej srebrnej sierści i czarnych pręgach. Zasyczał wściekle, ukazując równe białe ząbki. Co ciekawe — zaskakujące i straszne zarazem — mknąca smocza łapa rozpłynęła się w powietrzu. Julie nie czuła bólu, choć z odciętej łapy sączył się tajemniczy niebieski płyn. To nie krew, przecież krew jest czerwona, zastanawiała się Julie, lustrując pozostałego jej kikuta uważnym spojrzeniem.
— Wiedziałem, że tak będzie — zabrzmiał ten sam głos, co chwilę temu. Julie zerknęła na stojącego przez brunetem kota. — Kuro ìrántí! — Rzekł kot i swoim dużym ogonem dotknął nogi mężczyzny. Ten jak martwy padł na ziemię z otwartymi szeroko ustami, ale zaciśniętymi powiekami. — Naraziłaś nas na ogromne niebezpieczeństwo, droga damo! — Kot zwrócił się w kierunku Julie, która z przerażeniem stwierdziła, że całe jej smocze ciało znika, a ona sama spada z wysokości, na której wcześniej znajdował się smoczy łeb. Zwinny kot — który podczas skoku powiększył się prawie dziesięciokrotnie — złapał ją w locie i zgrabnie wylądował, tym samym ratując dziewczynkę od śmierci. Odstawił ją bezpiecznie na ziemię i wrócił do dawnych, standardowych rozmiarów.
— Co się dzieje? — zapytała z ekscytacją w oczach. Jej jeszcze infantylny umysł nie potrafił zrozumieć, że takie stworzenia jak smoki lub zmieniające wielkość koty nie powinny istnieć, a atakowanie Bogu ducha winnego człowieka jest złe. Nie potrafiła więc zachować potrzebnej powagi.
— Gdyby mnie w pobliżu nie było, zabiłabyś tego niewinnego człowieka! Wiem, że chciałaś dobrze dla taty, ale wystarczyło z tym panem grzecznie porozmawiać — przestrzegł ją. — Naraziłaś całą Krainę Snów na zagładę. Nie możemy pozwolić, by jakiś Człowiek został przez nas zabity. Złamałaś ważną zasadę naszej krainy, dlatego będę musiał wyciągnąć konsekwencje.
— Wyciągnąć... co? Czym jest Kraina Snów? Jakie zasady?
— Jesteś zbyt młoda, by tutaj przebywać. Nie mam pojęcia, jak otworzyłaś Drzwi i jestem pełen podziwu, ale nie możesz tu zostać. Nie martw się, nie zostaniesz zdemaskowana, a twoja rodzina będzie bezpieczna, bo zamieniłem wspomnienia tego mężczyzny tak, by widział małą dziewczynkę proszącą o powrót taty do pracy, a nie czerwonego smoka. Miałaś szczęście. Gdy następnym razem tutaj zawitasz, nie wiem, czy się spotkamy i czy ochroni cię ktoś inny. Miejmy jednak nadzieję, że tak — kot uśmiechnął się nikle. Julie patrzyła na niego, zafascynowana opowieścią. I choć niewiele z tego wszystkiego rozumiała, czuła, że jest świadkiem prawdziwej wyjątkowości.
— Od dzisiaj aż po dzień twoich piętnastych urodzin zakazuje ci otwierać Drzwi! — miauknął kocur, zataczając okręgi końcówką swojego ogona. Po chwili stały się one widoczne. Czerwona poświata kół zaczęła działać na Julie kojąco... Powieki ponownie stały się ciężkie. — Mam na imię Fix. — Usłyszała te ostatnie słowa i zamknęła oczy.
Julie poczuła delikatnie szturchnięcie. Ktoś dotykał jej ramienia coraz bardziej niecierpliwie. Leniwie uchyliła jedną powiekę i spostrzegła twarz swojej mamy.
— Dobrze się czujesz? Jesteś jakaś czerwona i rozpalona. Wszystko w porządku? — zapytała zafrasowana Agnes, przeczesując dłonią włosy dziewczynki.
— Tak, wszystko dobrze — uśmiechnęła się i znów zamknęła oczy.
Mama wyszła z pokoju, zostawiając Julie samą sobie. Niedługo później — zanim sen ponownie porwał Julie do tańca — zadzwonił telefon. Dziewczynka od razu poznała dzwonek. Dzwonił ktoś z pracy Bruce'a, zawsze gdy odbierał takie połączenia, rozmawiał długimi godzinami i "robocie papierkowej", jak to sam nazywał, i wynikach sprzedaży. A sprzedawał meble.
— Tak, słucham.
Bruce chwilę rozmawiał, Julie nie do końca słyszała o czym, ale radosny krzyk mamy nie umknął jej uwadze.
— Nie wierzę! Naprawdę?!
— Tak, kochanie! Powiedział, że da mi drugą szansę. Nie wiem dlaczego zmienił zdanie, ale powiedział, że to dla dobra mojej rodziny. Mam pracę!
Julie, przypominając sobie to, co działo się w jej śnie, poczuła, że zmieniła bieg wydarzeń. Że w jakiś sposób wpłynęła na przyszłość. Że napisała swoją własną historię...
◙ ◙ ◙
Julie poczuła delikatnie szturchnięcie. Ktoś dotykał jej ramienia coraz bardziej niecierpliwie. Leniwie uchyliła jedną powiekę i spostrzegła twarz swojej mamy.
— Dobrze się czujesz? Jesteś jakaś czerwona i rozpalona. Wszystko w porządku? — zapytała zafrasowana Agnes, przeczesując dłonią włosy dziewczynki.
— Tak, wszystko dobrze — uśmiechnęła się i znów zamknęła oczy.
Mama wyszła z pokoju, zostawiając Julie samą sobie. Niedługo później — zanim sen ponownie porwał Julie do tańca — zadzwonił telefon. Dziewczynka od razu poznała dzwonek. Dzwonił ktoś z pracy Bruce'a, zawsze gdy odbierał takie połączenia, rozmawiał długimi godzinami i "robocie papierkowej", jak to sam nazywał, i wynikach sprzedaży. A sprzedawał meble.
— Tak, słucham.
Bruce chwilę rozmawiał, Julie nie do końca słyszała o czym, ale radosny krzyk mamy nie umknął jej uwadze.
— Nie wierzę! Naprawdę?!
— Tak, kochanie! Powiedział, że da mi drugą szansę. Nie wiem dlaczego zmienił zdanie, ale powiedział, że to dla dobra mojej rodziny. Mam pracę!
Julie, przypominając sobie to, co działo się w jej śnie, poczuła, że zmieniła bieg wydarzeń. Że w jakiś sposób wpłynęła na przyszłość. Że napisała swoją własną historię...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz