29 lis 2015

"Julie" - Prolog

        Zaczęło się nie tak dawno temu, bo 18 lat temu. Możesz myśleć, co chcesz - masz prawo uważać osiemnaście lat za kawał czasu, masz również całkowite prawo, by temu zaprzeczyć i rzec, że jest to dopiero niewielki odcinek życia, które dopiero się rozpoczyna. Słuszność możesz mieć rację w obu przypadkach, wszystko zależy od punktu widzenia. A więc jak osiemnaście lat postrzega na pierwszy rzut oka zwyczajna dziewczyna o zwyczajnym wyglądzie i równie zwyczajnym charakterze? Co osiągnie dziecko takie samo jak wszystkie inne?

        Historia Julie zaczęła się nocą. Po ulicach niewielkiego miasta East Tyne nieopodal Londynu rozległo się głośne wycie sygnałów karetki. Samochody posłusznie rozstępowały się przed ambulansem, tworząc widowiskową falę. Nikt nie miał jednak czasu, by zwrócić na to uwagę — ani ratownicy medyczni, ani kierowca ambulansu, czy też kierowcy aut. Zupełnie nikt. Agnes zawsze uwielbiała ten widok, niestety tym razem nie miała możliwości przyjrzenia się wymuszonemu przez karetkę spektaklowi, ponieważ miała na głowie coś ważniejszego. Cóż... nie do końca na głowie. Mocno ściskała swój duży brzuch, dysząc, sapiąc i z całych sił trzymając dłoń swojego męża. Ratownik medyczny siedzący obok niej starał się ją uspokoić, co raczej przynosiło znikome skutki. Skurcze przedporodowe najzwyczajniej w świecie stały się zbyt silne, by w jakikolwiek sposób z nimi walczyć.
        Posklejane od potu kasztanowe włosy kobiety oplatały całą jej twarz niczym ramiona wściekłej ośmiornicy. Faliste kosmyki jeszcze dziewięć miesięcy temu mieniły się miodową barwą, lecz podczas ciąży ściemniały, optycznie zmieniając wygląd Agnes. Z ciemnymi włosami wyglądała dojrzalej, co nie do końca jej się podobało. W końcu gdy ma się dwadzieścia trzy lata człowiek nie chce wyglądać ani młodziej, ani starzej niż w rzeczywistości.
        — Że też ten cholerny samochód się popsuł! Za długo żeśmy zwlekali z dzwonieniem na pogotowie — warknął cicho mąż Agnes, Bruce, zdejmując okulary. Zamknął powieki, próbując się uspokoić, by swoim niepokojem nie denerwować Agnes. Żona mu przytaknęła, czule gładząc jego rozpaloną dłoń. Był cały zgrzany, a po jego bladej twarzy spływały strugi potu. Stres dawał się we znaki obojgu. Można by jednak z całą pewnością powiedzieć, że McGrath przeżywał całą sytuację bardziej niż sama matka, która musiała znosić największy ból.
        Na dodatek Bruce wyglądał komicznie. Nie dlatego, że odczuwał ogromną presję, jakby to on miał zaraz wydać na świat potomka, nie dlatego, że jego zwykle bujne, roztrzepane włosy teraz przypominały czarną piuskę, a dlatego, bo był ogolony tylko w połowie. Tak — delikatny zarost na prawej części twarzy i jego zupełny brak na lewej. Był w trakcie golenia, gdy usłyszał przeraźliwe krzyki dobiegające w pokoju. Nie zastanawiając się nad swoim wyglądem, wybiegł z łazienki i zobaczywszy ciężarną żonę zwijającą się z bólu na kanapie, natychmiast zaczął się szykować do wyjazdu.
        — Wszystko jest w porządku, proszę się nie martwić - uśmiechnął się ratownik, szperając w szufladach przymocowanych do ścian karetki. — Powinniśmy być na miejscu za kilka minut. Wtedy zajmą się panią pielęgniarki i lekarz prowadzący. Jak się nazywa?
        — Matt Holman — wystękała kobieta, hamując krzyk, który bezlitośnie próbował się wydostać z jej gardła.
        — Świetnie pani trafiła — mężczyzna próbował uspokoić kobietę, prowadząc zwyczajną rozmowę.
        — W kulki pan se lecisz? Nie jestem niebezpieczną psychopatką, tylko kobietą w ciąży! — oburzyła się. — Nie musi pan mówić do mnie jak do chorej psychicznie i uspokajać. Ale dziękuję za troskę...
        Jęknęła głośno, czując kolejną falę skurczów. Nagle karetka zwolniła, można było odczuć, że znacznie. Weszła w kilka ostrych zakrętów, aż wreszcie całkiem się zatrzymała. Ratownik zarządził wymarsz — w przypadku Agnes był to wyjazd na wózku inwalidzkim. Pomiędzy kolejnymi falami skurczów, a irytującymi ją zbyt przyjaznymi rozmowami z pielęgniarkami, próbowała przekazać mężowi, jakie imię wybrała dla ich córeczki, ale słowa jakoś utkwiły jej w gardle i nie zdołała wydobyć z siebie nawet pojedynczego dźwięku, oprócz jęknięć i okrzyków — cichych, bo cichych — ale jednak krzyków.
        Wypełnienie dokumentów i przetransportowanie Agnes na porodówkę było najbardziej nudnymi i nużącymi ją minutami z całej podróży.
        — Kochanie, zgadzasz się na ewentualną cesarkę, prawda? — zapytał troskliwie Bruce. Kobieta jedynie skinęła głową. Nie podobała jej się wizja blizny na brzuchu, ale nie miała wyjścia. Lepiej urodzić w najgorszy możliwy sposób, niż nie urodzić wcale.
        Kolejna godzina minęła na rozmowach z dyżurującymi pielęgniarkami, sprawdzaniu rozwarcia szyjki macicy i na spacerowaniu po szpitalnym śmierdzącym chorobą korytarzu. Agnes nie przepadała za szpitalami, Bruce również miał o nich podobne zdanie co jego żona. Z początku planowała urodzić w prywatnej klinice, niestety skurcze zaczęły się siedem dni przed terminem — gdzie przenosiny do kliniki zostały zaplanowane na trzy dni przed wyznaczoną datą porodu — a dojazd do kliniki okazał się niemożliwy z powodu złośliwości rzeczy martwych; samochód jak na złość nie chciał zapalić. Małżonkowie byli zmuszeni zadzwonić na pogotowie. Nie było innego wyjścia, jak pojechać do publicznego szpitala i pogodzić się z myślą, że właśnie w takim miejscu urodzi się ich pierwsze dziecko. Odrobinę nieplanowane, ale z pewnością chciane i kochane już od samego początku.
        Minęła kolejna godzina. W jej trakcie organizm Agnes zarządzał dużej dawki kofeiny, niestety pielęgniarki wyraźnie zabroniły jej pić lub jeść czegokolwiek. Nie dlatego, że mogłoby to zaszkodzić dziecku — bo niby dlaczego miałoby? — albo skomplikować sam poród. Zrobiły tak dla zasady. Najwidoczniej wiele osób wciąż twierdzi, że podczas porody i tuż przed nim nie wolno ani pić, ani jeść, pomyślała zdenerwowana Agnes, której po chwili zaczął również doskwierać głód.
        Nadszedł czas kolejnego sprawdzenia.
        — Rozwarcie jest wystarczająco duże! - zawołała jedna z pielęgniarek, a echo jej głosu odbiło się po korytarzu. Do pokoju wpadły jeszcze dwie położne i sam lekarz prowadzący. — Przewozimy panią na salę.
        — Jakbym nie zdążyła się zorientować — debilizm i formalność lekarzy oraz pielęgniarek wywoływał u Agnes białą gorączkę i chciała im to wyraźnie pokazać. Nie miała jednak siły, by dyskutować. Skurcze stały się potwornie silne!
        Dwie godziny... trzy... pięć... osiem...trzynaście...
        Czekanie na jakiekolwiek nowiny stawało się nieznośne. Bruce siedział na krześle, kołysząc się do przodu i do tyłu, raz po raz brał do ręki pierwszą lepszą gazetę, po czym ponownie ją odkładał i zajmował się czymś zupełnie innym. Nie były to działania wywołane znudzeniem, a stresem. Mężczyzna spacerował w te i we wte, czekając na wiadomość od położnych.
        Nagle drzwi sali uchyliły się, a zza nich wyłoniła się głowa młodej położnej.
        — Może pan wejść, tylko proszę założyć fartuch — podała mu zielonkawą narzutę. Zarzucił ją sobie na ramiona i wkroczył do środka. Nie czekało go przyjemne powitanie. Zanim przekroczył próg pomieszczenia słychać było płacz dziecka, jego dziecka, a gdy znalazł się w środku, zawodzenie ustało. Położne otoczyły dziecko ciasnym kręgiem. Agnes była zbyt wyczerpana, a ojciec zbyt przestraszony i zdezorientowany, by pytać, co się dzieje. To zadanie mimo jego woli spadło właśnie na jego barki, musiał więc otrząsnąć się z amoku i zorientować w sytuacji. Zanim jednak miał okazję zadać pytanie, ponownie odezwała się jego córka, głośno płacząc, jakby skarżąc się na cały świat.
        Podeszła do niego ta sama blondynka, co wcześniej zaprosiła go do środka.
        — Pańska córka jest wojowniczką - uśmiechnęła się szeroko do zaskoczonego mężczyzny. — Ma bardzo słabe płuca.
        — Przecież urodziła się prawie w terminie! — zdezorientowany Bruce wsłuchiwał się w płacz dziecka. Jak ona mogła mieć słabe płuca, skoro tak głośno płakała? Krzyk był przeraźliwy!
        — Fakt. Czasami tak bywa. Ale to nie jest nic poważnego, jej płuca szybko się wzmocnią, proszę się o to nie martwić. Zadziwia mnie jak głośno płacze, pomimo słabych płuc! Dlatego nazwałam ją wojowniczką — wytłumaczyła, w jej głosie słychać było podziw. Bruce poczuł się dumę. — Waży dużo, jest pulchniutka. Proszę podejść. — Wskazała ręką otaczające dziecko pielęgniarki. Mężczyzna skinął głową w ramach podziękowania i tak jak powiedziała blondynka zbliżył się do ciasnego koła kobiet. Dwie ustąpiły mu miejsca, by mógł spokojnie dostać się do córki. Faktycznie była duża. Ale najpiękniejsza!
        — Mogę ją wziąć na ręce? — zapytał. Jedna z kobiet przytaknęła. Szybko okryła bobasa nowym czystym ręcznikiem i wręczyła zawiniątko ojcu. Z trudem powstrzymał łzy. Podszedł do żony i podał jej córkę.
        — Julie.
        — Julie? - ojciec uniósł brwi.
        — Tak. Będzie miała na imię Julie. Będzie dobra i silna. Zgadzasz się? — zapytała ze szczerą nadzieją w oczach. Bruce stwierdził, że to naprawdę ładne imię i każdemu kojarzy się z kimś o wielkim sercu.
        — Tak — ucałował żonę w czoło i jeszcze raz przejrzał się córce. — Julie. Dobra i silna.
        — Będzie doskonała.
        Tak zaczęła się historia Julie. Choć rodzice chcieli, by ich córka była doskonała, niestety nigdy nie zażądali, by jej życie również takie było.

Witam i o zdrowie pytam!

No czeeeść! Hej! Hej! No przecież mówię ci cześć! Odpowiesz mi wreszcie czy mam się obrazić?

         Jestem dzieweczką w wieku licealnym, niestety lub stety. Zryty Czerep to moje czwarte imię, bo rodzice postanowili wybrać mi dwa tak na dobry początek, a później jakoś tak wyszło, że bierzmowanie obdarowało mnie kolejnym.
         Serio mówię - to co się wydarzy tu, na tym blogu, pozostanie tutaj i nie wydostanie się poza jego obszar. No chyba że ploteczki przytargają do mnie więcej czytelników - wtedy rozgłaszanie informacji o tej skromnej stronie [próbuję nie wyjść na pyszną i zarozumiałą] wskazane.
          Historia, nad której pisaniem aktualnie pracuję, będzie tu zamieszczana w nieregularnych odstępach czasowych, dlatego sprawdzaj jak najczęściej i nabijaj wyświetlenia. Yes, please!


Żebram o nabijanie aktywności! Jestem ZUA! Przez duże "hy" z kreską i ogonkiem!
 

No to bywajta. \[^]U[^]/
Jestem okularnikiem, stąd te nawiasy kwadratowe, bejb.

Obserwatorzy